sobota, 3 maja 2014

ROZDZIAŁ VI

No więc przed rozdziałem króciutkie ogłoszenia parafialne, mianowicie zapraszam na nowego bloga, tematyka Harry Potter i te sprawy... [link]! Zapraszam, upraszam się o komentarz pod zamieszczonym tam pierwszym rozdziałem oraz pod tym, który zaraz przeczytacie! ;> To chyba tyle...
Ahh, na LBA odpowiem później... jak znajdę czas, którego mi ostatnio braknie ;/
Bardzo przepraszam również za czas, jaki musieliście czekać na ten rozdział... nie mam czasu ;-; naprawdę.
Wena jest, chęci są, ale tego mi brakuje ;/ 
___
   Nieustannie słuchałam odgłosu pukania, który zaczynał mnie wkurzać. Po jakimś czasie smutek przemienił się z zdenerwowanie. Byłam bardzo wkurzona na Mike'a, który stał przed drzwiami już jakiś czas i nie potrafił zrozumieć, że nie chcę go widzieć... Chociaż sama nie jestem pewna, czy to prawda. Przecież to, do cholery, przez niego płakałam zamknięta w toalecie jak jakieś dziecko! Powinnam się teraz upewniać, czy mój sen nie był czasem rzeczywistością... Czy on naprawdę nie zginął... A w tym momencie gapiłam się w lustro ścierając chusteczką łzy z moich polików.
    Łzy nadal sprawiały, że moja twarz była wilgotna. Otworzyłam drzwi i chwilę po tym moje spojrzenie skrzyżowało się z wzrokiem Mike'a. Wlepiał we mnie oczy zdziwiony tym, że tak szybko wyszłam. Jakbym się poddała. Nie, nigdy tego nie robiłam, teraz wcale nie zmieniłam zwyczaju. Szybko spuściłam wzrok podchodząc do szafy i wyjmując z niej jakieś przypadkowe, czarne ciuchy. Jak zresztą zwykle, ten sam kolor. Pomimo, że stała odwrócona plecami do syna Hadesa wręcz widziałam jego oczy wlepione wprost we mnie.
    Po jakimś czasie znów zamykam się w łazience, a kiedy z niej wychodzę w domku nie ma nikogo oprócz mnie. Nie sądzę, że Mike poszedł na śniadanie... Może postanowił pospacerować? Albo coś w tym stylu? A co mnie to, na Hadesa, obchodzi?! Zeusie... Wujku kochany, błagam, zlituj się nade mną i choć raz spraw, aby ten dzień był normalny... Wiem, że to wręcz niemożliwe, ale to przecież świat bogów greckich! Na gacie Dionizosa, w Obozie Herosów żaden dzień nie jest normalny, żaden heros nigdy taki nie jest...
    Wychodząc z domku moja podświadomość skierowała mnie do lasu. Usiadłam pod jakimś drzewem zaraz przy jego skraju po chwili zamykając oczy. Znowu zasnęłam. Ale tym razem nie było snów.
***
    Krzyk. To mnie obudziło, a zaraz po otworzeniu leniwie oczy zobaczyłam sylwetkę syna Hadesa, który walczył z jakimś potworem. Przetarłam oczy starając się przyzwyczaić je do promieni słońca. Podświadomie modliłam się do wszystkich znanych mi bogów aby i Mike, i potwór nagle zniknęli. Pff... Dlaczego bogowie aż tak mnie nie lubią? Stałam pod drzewem wytrzeszczając oczy ze zdziwienia kiedy zobaczyłam przed sobą piekielnego ogara. Ku mojemu jeszcze większemu zdziwieniu po kolejnym ciosie przemienił się w pył.
- Mike?! - krzyknęłam nadal patrząc na miejsce w którym przed chwilą stał potwór.
- Bian... Chejron chciał cię widzieć, więc po ciebie przyszedłem i wtedy zobaczyłem to... Coś. - wyjaśnił lekko się krzywiąc.
- A co ten cholerny koń ma do tego? - zapytałam spuszczając głowę. Mike najwyraźniej całkowicie nie zrażony moim marudzeniem pokręcił jedynie głowa z rozbawieniem.
- Miał przekazać ci coś związanego z jakąś Wyrocznią Delfinową... - odpowiedział i tym razem to ja wybuchnęłam śmiechem.
    Spojrzał na mnie jakby urażony, ale po chwili tylko się uśmiechnął w niewinnym geście.
- Wyrocznię Delficką... Mówił coś jeszcze? Rachel się znalazła? - szybko zadałam mu parę pytań. Szczerze miałam gdzieś co dzieje się z moją "ciocią" jak to rodzice kazali mi ją nazywać.
- Powiedział tylko, że James Valdes też przyjdzie...
- Valdez - uśmiechnęłam się automatycznie go poprawiając - To... Do zobaczenia później - mruknęłam.
    Cieniem przeniosłam się do Wielkiego Domu. Nienawidziłam tego sposobu przenoszenia się w innae miejsce ale raczej nie miałam innego wyjścia. Skoro pan Centaur Wszechmogący mnie wezwał musiało coś się stać... A co jak po prostu Hood'owie znowu zwalili na mnie winę? Chyba, że odnaleźli Rachel, albo mieli od niej jakąś wiadomość?
- Cześć, "Bian" - powiedział James próbując przedrzeźnić Mike'a.
- Jeszcze raz tak mnie nazwiesz a przysięgam, że cię... - zaczęłam ale w tym momencie wszedł Chejron, więc po szturchnięciu Valdeza w bok na mojej twarz pojawił się sztuczny uśmiech.
- Coś się stało? - zapytałam siląc się na grzeczność.
- Mamy wieści... Od Rachel. - powiedział.
- Znaleźliście ją? - wyprzedził mnie pytaniem James.
- Jeszcze nie, wiemy tylko, że musicie wyruszać na misję. - zakończył spotkanie Centaur.
    ___
Tutaj obejdzie się bez zbędnego gadania, do napisania! c;
~Mad ;*

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ V

   Teraz będę szczera, a mianowicie jakaś maleńka część mnie przypuszczała, że wyląduję w jednym domku z Mike'm. Ale cała reszta niestety wolała mieć o tym przeciwne zdanie. Byłam głupia. Samotność, czerń, mrok... Na Styks, jak nie syn Hadesa to kto? Córeczka boga Nutelli o imieniu Celinka? Nie, to jest jeszcze bardziej nieprawdopodobne, nawet w świecie bogów greckich, herosów i innych mitologicznych stworzeń.
   Kiedy wróciłam do domku zaraz za mną wlókł się mój wujek. Okej, przyznaję, że nazywanie tak Mike'a był dziwne, choć sama nie wiem dlaczego. Szedł z głową spuszczoną w dół tak, że cały czas mógł gapić się na swoje tenisówki. Było mi go trochę żal... Wiedziałam jak to jest. Ja w przeciwieństwie do reszty herosów wiedziałam kim jestem mniej więcej od zawsze.
   Jak tylko wróciłam do domku pokazałam swojemu wujkowi jego nowe łóżko, a sama położyłam się na swoim i oddałam się w ramiona Morfeusza.
***
   Krzyk wyrażający strach. Tylko tyle słyszałam. Próbowałam podnieść się i zobaczyć gdzie jestem, ale nie mogłam. Ręce wręcz przykleiły się do miejsca, na którym leżałam. Ręce przeszywał okropny ból, ale po tylu latach w obozie przyzwyczaiłam się do mniejszych i większych zranień. Takie były zwyczaje w życiu herosa. Prawie codziennie na arenie, lub co gorsza misji, każdy heros w jakikolwiek sposób się skaleczyć, coś sobie złamać... Ewentualnie może jedynie umrzeć i trafić do tej jakże pogodnej, radosnej krainy mojego dziadka. Oczywiście jeszcze nie odwiedzałam Hadesa i nie wolałam go widzieć już teraz, jeśli nie chodziło o mój zaległy prezent na urodziny. Co jak co, ale chyba miał w tym trochę zaległości... 
   Myślenie o tym fakcie wprawiało mnie tylko w jeszcze gorszy nastrój. Nie miałam pojęcia gdzie jestem, nie wiedziałam jak się tu znalazłam i z jakże wielką radością i optymizmem wracałam do tego, że moja rodzina nie jest normalna, nie była i prawdopodobnie nie będzie.
~ Bianca! Bian!... ~ dotarł do mnie czyiś głos. Wiedziałam, że był to krzyk Mike'a. 
   Spróbowałam ponownie się podnieść i po paru minutach, którym towarzyszył okropny ból, nareszcie mi się udało. Okropnie kręciło mi się w głowie, ale starałam się odszukać wzrokiem syna Hadesa. 
   Kiedy go znalazłam z mojego gardła również wydobył się krzyk. Walczył przeciwko mantikorze, mimo że sam prawdopodobnie złamał kostkę a liczby zranień nie dało się zliczyć. Musiał przegrać. Wiedziałam, że nawet jego walka nic nie da. Z oczu zaczęły spływać łzy i nagle poczułam okropny ból. Przed oczami zaczęłam widzieć czarne plamki, które po chwili zamieniły się w ciemność...
   Ból, krzyk, strach, tylko to towarzyszyło mi w tym momencie. 
***
   Z krzykiem usiadłam na swoim łóżku. Starałam się pohamować cisnące się do oczu łzy. Niestety, moje starania nie przyniosły jakiegokolwiek efektu. Jedna... Dwie... Trzy... Każda zaczęła powoli spływać po moim policzku. Pojedyncze łzy po chwili przerodziły się w strumień. Ryczałam jak jakieś dziecko, tyle że ja miałam do tego prawdziwy powód. Sny herosów były zazwyczaj jak wizje.
   Usłyszałam czyjeś przyśpieszone kroki... Mike?
   Spróbowałam wytrzeć łzy rękawem bluzki, co jednak chyba nic nie dało. Nadal spływały po mojej już mokrej twarzy. Po usłyszeniu gorączkowego pukania wymamrotałam jedynie "proszę!" spuszczając głowę. Syn Hadesa wszedł do mojego pokoju, a kiedy mnie zobaczył przez chwilę się zmieszał. Nadal próbowałam przestać płakać ale nie potrafiłam.
- Bianca? - odezwał się po chwili Mike. - Ekhm, Bian? - odchrząknął, a kiedy zdrobnił tak moje imię przez chwilę przestałam płakać.
   Bian? Więc teraz moja nowa ksywka będzie kojarzyć mi się z jego śmiercią? Mike, dlaczego musisz sprawiać, że kiedy dajesz mi pieszczotliwe zdrobnienie ja się boję?
- Nic mi n-nie jest... - wymamrotałam jedynie i wbiegłam do łazienki. Kiedy drzwi po zamknięciu trzasnęły z moich oczy ponownie zaczęły spływać łzy.
***
I znowu rozdział z opóźnieniem, przepraszam, 
ale mój komputer obecnie się zepsuł ._.
Nie wiem czy jest zbyt krótki czy w sam raz...
Proszę o zostawienie po sobie chociaż paru słówek 
w komentarzach C: 
~Mad ;*

wtorek, 1 kwietnia 2014

Poczta Hermesa #1

Jeśli to czytacie, muszę Was powiadomić iż zawieszam bloga ;-;
Nie mam już pomysłu...
Ogólnie całość mi się jakoś nie podoba...
Zawieszam go już na zawsze,
Za parę dni całkowicie go usunę... ;_;
Przykro mi ;-;
Jak już wspomniałam, ta historia nie miała sensu...
Wszystko było jakieś głupie...
Nie dam rady tego dokończyć...
Więc jeśli to czytacie... ;__;
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Prima aprilis, moje herosy! ;*
Blog jest i będzie!
Ma sens chociaż nadal go czasem nie ogarniam xD
~Mad xD

piątek, 28 marca 2014

ROZDZIAŁ IV

   Kiedy zaczęłam oprowadzać "nowego" po obozie dowiedziałam się jedynie, że na imię mu Mike. No, nie powiem, umiem zawierać nowe znajomości prawie w tym samym stopniu co Hades. Tak... Jak zwykle mój mózg musi znajdować porównania związane z moim kochanym dziadkiem. Cóż, taki nawyk jak widać. Można się przyzwyczaić do ciągłych myśli o Panie Podziemi, zwłaszcza będąc z nim spokrewnioną. I znów zaczynam to całe użalanie się nad sobą i nad byciem półkrwi...
   Wracając do poprzedniego tematu Mike, jak się okazało, był ode mnie o dość sporo centymetrów wyższy, a kiedy pokazywałam mu obóz sama czułam się dziwacznie. "Nowy" nie okazywał zbytniego zainteresowania, a będąc szczera muszę przyznać, że wszystko oglądał z lekceważeniem, a na twarzy widniało coś na kształt kpiącego uśmieszku, tyle że koleś wyglądał bardziej jakby jadł właśnie coś kwaśnego. Sprawiał wrażenie osoby w której słowniku nie istnieje coś takiego jak "śmiech". Zapewne nie wierzył mi w to iż jest półbogiem. Normalka, jak dla nowicjusza. Ja zawsze wierzyłam, ale ja to ja. Jestem córką dwóch potężnych półbogów - Thalii i Nico, córki Zeusa i syna Hadesa, byłej Łowczyni i Króla Upiorów... Jeśli nie jestem herosem, kim mogę, do cholery, być?!
- Kimś psychicznym, z niesamowitą wyobraźnią i słabymi nerwami - podsumował moją kłótnię z własnym umysłem Mike. Spojrzałam na niego unosząc brwi, a on widząc moją minę wybuchnął śmiechem. A jednak, pozory mylą. Śmiać się to potrafi, odezwać również, ale sprawia wrażenie swojej przeciwności... Dziwne. - Powiedziałaś to na głos... - wyjaśnił nadal się uśmiechając.
   Lekko uderzyłam go łokciem, kiedy jego mina zaczęła mnie już wkurzać. Oczywiście wywołałam tym u niego kolejną dawkę śmiechu. Byłam z pewnością cała czerwona na buzi i, mogę się założyć o wszystkie drachmy, które dostałam od Nico w ramach kieszonkowego, wyglądałam teraz niczym chodzący burak. Ciekawe połączenie, zwłaszcza z moją zazwyczaj bladą cerą.
   Szybko ruszyłam w kierunku ścianki wspinaczkowej z lawą, próbując ukryć zażenowanie. Mike po chwili mnie dogonił, a ja po raz pierwszy poczułam do niego coś w rodzaju... Sympatii? Chyba tak, myślę, że coś w tym stylu. Koleś, nie powinieneś tego zmarnować. Tak, może to nieco egoistyczna rada, ale ja wkurzam się osiem razy w tygodniu na swojego najlepszego kumpla. Jestem Bianca di Angelo, prawdopodobnie najbardziej dziwna i nieogarnięta osoba w Obozie Herosów.
   Kiedy już doszliśmy na miejsce po raz pierwszy Mike chyba się zaciekawił, ponieważ jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył ukazując rząd śnieżnobiałych zębów.
- To jak, kto pierwszy? - zapytałam lekko się uśmiechając. Byłam pewna, że wygram.
- A o co się zakładamy? - ten uśmieszek potrafił pewnie zrobić wszystko na innych laskach, ale nie na mnie. Rzuciłam mu tylko znudzone spojrzenie jednocześnie unosząc brwi.
- O nic, przecież to pewne, że przegrasz... - westchnęłam, kiedy on zaczął się wspinać i już po kilku minutach miał za sobą parę siniaków, dziur w koszulce i porcję ambrozji.
***
   Kiedy już, tak jak przewidziałam, dotarłam na szczyt, Mike zdołał przybyć tam po jakiejś godzinie. Jeśli chodzi o drogę powrotną było również podobnie, więc nie zdziwiłam się zbytnio kiedy usłyszałam odgłos konchy, który miał oznajmiać herosom porę kolacji. Nie byłam teraz głodna, więc wyjaśniłam nowemu co i jak. Powiedziałam między innymi, że musi usiąść przy stoliku Hermesa, na co ten tylko westchnął i po chwili już go nie było. Dało się zauważyć u niego lekkie rozczarowanie. Może liczył, że ja też tam pójdę? Nikogo jeszcze nie znał... No więc pora poznać! Nie byłam zbytnio pewna, czy wpłynie to na jego korzyść, ponieważ początkowo nie był zbyt rozmowny.
   Starając się o tym nie myśleć wróciłam do domku Hadesa. Parę chwil później leżałam już w swoim łóżku, powoli oddając się w objęcia Morfeusza.
***
   Odgłos mieczy, które pocierają się o siebie w walce, ludzie chcący wyładować swą furię na manekinach, dzieci Aresa trwające wytrwale w walce i oczywiście jakaś bójka. Mary Rodriguez wkurzona jak zwykle tłukła właśnie swojego braciszka. Ciekawe o co poszło tym razem... Zgubiony sztylet? Miecz? A może po prostu go nie lubi? Ja nie wiem i szczerze wolę się w to nie mieszać.
   Chciałam nauczyć naszego nowicjusza podstawowych rzeczy, ważnych w walce. Byłam, skromnie mówiąc, najlepsza w obozie, więc chyba powinnam uczyć innych dając tym samym dobry przykład... Hadesie, co się ze mną dzieje?! Zachowuję się jak... Nie ja.
   Kiedy Mike zaczął już mniej więcej ogarniać trzymanie miecza, który sobie wybrał, z westchnieniem opadłam na ziemię przypatrując się jego ruchom. Szczerze po jakimś kwadransie byłam już tak zmęczona, że prawie zasypiałam.
   Chwilę jeszcze na niego patrzyłam starając się ukryć to, że według mnie był w tym fatalny. Użyła bym lepszego słowa, ale wolałam nie zaliczyć znowu wpadki i wypowiedzieć parę magicznych słówek, za które Chejron ukarał by mnie na jakiś miesiąc. Co ja gadam, z chęcią wlepił by mi karę na jakiś rok. Nawet wolę nie wyobrażać sobie co ten cholerny koń mógłby teraz wymyślić... Sprzątanie strychu? Naprawa manekinów na arenie? Czy może w ramach nowych doświadczeń sprzątanie w domku Afrodyty i robienie z sobie idiotki przed jej dziećmi? Nie, Chejron z zwyczaju się nie powtarza.
   Podeszłam do Mike'a odrywając jednocześnie zawieszkę od bransoletki. Szturchnęłam go w ramię, żeby choć na moment na mnie spojrzał. Przewracając oczami łaskawie zniżył swój wzrok. Pokazałam mu co ma robić, a on po chwili zaczął już rozumieć co i jak.
   ***
   Dziś znowu na kolacji Mike siedział przy stoliku Hermesa. Do nikogo się nie odzywał... Kiedy ze mną nie rozmawiał stawał się kompletnym samotnikiem. Kiedy tak na niego patrzałam trochę mu współczułam, co było dziwne, ponieważ byłam taka sama jak on. 
   Teraz zaczął już wczuwać się w to całe życie herosa. Nie wiem dlaczego, ale przez cały czas się na niego gapiłam. Dopiero kiedy zjadł swoje jedzenie i on na mnie spojrzał. Kiedy nasze oczy się skrzyżowały nad jego głową rozbłysł znak. Wszyscy herosi zaczęli przenosić swój wzrok na Mike'a, a on sam zdziwiony spuścił głowę. Został uznany. Mój wujek został właśnie uznany za dziecko Hadesa.
 ___
Jak już wiecie, każdy komentarz jest dla mnie motywacją, 
więc grzecznie proszę o pozostawienie po sobie kilku słówek ^^
Myślę, że jest trochę dłuższy rozdzialik, więc chyba będzie okej ;>
Za błędy przepraszam, wiem, że to żadne wytłumaczenie,
ale jestem chora i nie mam siły ani cierpliwości na sprawdzanie teraz błędów ;/
Jeszcze raz upraszam się o komentarze!
~Mad ;*

czwartek, 13 marca 2014

ROZDZIAŁ III

   Leniwie wstałam z mojego łóżka i ziewnęłam. Nie wiem dlaczego chciało mi się nadal spać, ponieważ robiłam to dość długo i z pewnością przegapiłam teraz śniadanie... Tak, logika Bianci di Angelo, działa tylko jeśli jest dobrze wyspana, w przeciwnym razie jedyna myśl w mojej głowie to coś w stylu "Chce... Mi... Się... Spać!" przerywane ciągłym ziewaniem. Jakimś cudem udało mi się podejść do szafy, z której wyciągnęłam stare dżinsy, które przetrwały już chyba z kilka lat, szare trampki sięgające do kostek i czarną bluzkę z jakimś napisem i czaszką.
   Wyszłam z domku i skierowałam się na arenę, ale moją uwagę przykuł jakiś wrzask. Skierowałam wzrok w kierunku, z którego dochodził. Jakiś chłopak, wyglądający na prawdopodobnie szesnaście lat, biegł przy okazji wymachując rękoma jak jakiś niepełnosprawny psychicznie. Kretyn. Teraz pewnie kontynuowałabym moją bardzo ważą przechadzkę na arenę, ale nie mogłam powstrzymać się od oglądania tej akcji.
   Zauważyłam, że jeszcze kilka osób gapiło się ze śmiechem na tego idiotę, ale mnie zastanawiało co on robi... Taką reakcję można było jeszcze określić mianem zwyczaju dla normalnego herosa, ale ten koleś był stanowczo zbyt stary. Stanowczo nie wyglądał na jakiegoś dziadka, wręcz przeciwnie, ale heros w jego wieku... Hmm... Większość takich jest od już pochowana, ewentualnie przebywa w żołądku jakiegoś piekielnego ogara, mantikory czy erynii.
   Wyglądał na piętnaście, no może szesnaście lat. Czarne włosy ułożone w artystyczny nieład dodawały mu uroku, trampki w granatowej barwie były brudne i zniszczone, a sznurówki odwiązane, więc ten idiota mógł się w każdej chwili przewrócić. Sama nie wiem czy myśl, że ten kretyn może coś sobie zrobić mnie uszczęśliwiała czy zasmucała... Ale wracając do tematu kolesia, miał na sobie zwykłe, prawdopodobnie bardzo stare dżinsy, czarny podkoszulek, a na nim widniał jeden napis oznaczający przekleństwo tyle, że w innym języku, który jakimś cudem rozpoznałam.
- I jak się spało, Śpiąca Królewno? - usłyszałam głos koło ucha i od razu zachciałam walnąć jego właściciela. Jednak się odwróciłam pohamowując chęć zabicia stojącego przede mną James'a. Szturchnęłam go łokciem w bok, a on udał, że go to zabolało.
- Przestań się mazać jak dziecko... Ups, przepraszam, zapomniałam, że jesteś dzieckiem! - odparowałam odwracając się na pięcie. Niestety, James zachowuje się czasami jakby nie mógłby beze mnie przeżyć... Znaczy się bez wkurzania mnie i okazji do kolejnej kłótni, która zazwyczaj kończy się fochem forever trwającym pięć minut. No więc, wracając do tematu, Valdez oczywiście musiał również ruszyć tyłek i stał obecnie przede mną.
- Ja?! Dziecko?! Hadesie... To nie ja wczoraj spałem sobie w najlepsze na arenie... Mogłabyś schudnąć, niby taka drobna, ale ważysz więcej od słonia... - przewrócił oczami a ja po prostu ruszyłam w kierunku domku Hadesa, ponieważ całkowicie zapomniałam gdzie chciałam iść i miałam już dość James'a. - Ohh... Bianca! - zawołał mnie chyba zdenerwowany więc znów do niego podeszłam.
- Czego chcesz? Streszczaj się, bo mam inne rzeczy do roboty... - powiedziałam szybko. Może i byłam troszkę niemiła, ale to chyba normalne dla wnuczki Hadesa, zwłaszcza dla wkurzonej wnuczki Hadesa.
- Jakie? Hmm, pewnie chodzi ci o twoje ulubione zajęcie jakim jest siedzenie w domku numer 13 i gapienie się w ścianę, tak? Uwierz mi, jak dasz mi wreszcie ze sobą pogadać będziesz mogła sobie pobyć, jak zwykle, forever alone'm... - oznajmił, chyba również wkurzony, tyle że na mnie.
- Okej, wal śmiało, ja posłucham i tak nie mam teraz żadnych zajęć, więc możliwe, że masz troszeczkę racji. - przyznałam może z pozoru miło, ale moja mina wyrażała jedynie znudzenie.
- Chejron kazał mi przekazać tobie, że masz uspokoić nowego, wytłumaczyć mu to całe bycie półbogiem itd. No i jeszcze oprowadzić po obozie. - uśmiechnął się złośliwie za co go kopnęłam. - Ałł! - wrzasnął a parę herosów, nadal oglądających "przedstawienie" z tamtym chłopakiem, obróciło głowy w naszym kierunku, ale równie szybko je odwróciło.
- A zdradził może dlaczego ty nie możesz tego zrobić? - zapytałam ze sztucznym uśmiechem.
- Nie, nie zdradził mi tego szczegółu, ale jestem pewien, że ty jesteś ode mnie w tym o wiele lepsza! -  powiedział a ja ledwo powstrzymałam się od uderzenia go ponownie, tyle że tym razem mocniej.
- Tak, jasne, ale pamiętaj, że jak facet straci głowę to nie do mnie masz składać ochrzan... Masz colę? - ten tylko znów przewrócił oczami i z westchnieniem podał mi puszkę napoju.
   Szybko podbiegłam do satyra, który opierając się o pobliskie drzewo obserwował chłopaka, który nadal się nie uspokoił. Otworzyłam puszkę i wypiłbym sporego łyka. Półkozioł tylko westchnął i się zaśmiał nadal obserwując nowego herosa. Znowu trochę wypiłam.
- On kiedyś skończy? - zapytałam nadal obserwując chłopaka.
- Zaczynam tracić nadzieję, że przestanie... - mruknął satyr pod nosem.
- Ehh, więc trzeba wziąć sprawy w swoje ręce... - tylko westchnęłam, a on na chwilę odwrócił wzrok od kolesia aby spojrzeć mi w oczy. Szybko podeszłym do tego dziwnego chłopaka, ale wcześniej spojrzałam na zebraną tu "publiczność". - Ten kto nie chce w tym miesiącu zwiedzić Tartaru nich wraca na zajęcia, arenę czy gdzie tam wcześniej byliście..! - krzyknęłam, co ich trochę spłoszyło.    
   Koleś do którego podeszłam dopiero teraz się uspokoił. Usiadł na ziemi, wcześniej ukrywając twarz w dłoniach. Wyglądał jakby zaraz miał płakać godzinami, co było nawet śmieszne.
- Nic ci się nie stało? - zapytałam zdziwiona.
- Że co? - odpowiedział pytaniem rozglądając się dookoła. Kiedy mnie zauważył wyglądał jakoś dziwaczne, chyba myślał, że jest sam. - Nie, nic... Serio, spoko. - powiedział szybko ale ja nadal w o wątpiłam.
   Mimo wszystko poszedł ze mną do Wielkiego Domu. Kiedy usiadł na kanapie ja zaczęłam mu wszystko tłumaczyć. Oczywiście cały czas wyglądał jakby ledwo powstrzymywał się od krzyknięcia, że jestem jakąś psychopatką. Typowa reakcja nowicjusza. Oczywiście kiedy już zaczęłam, musiałam wyjaśnić wszystko co wiem o mitologii, a było tego dość dużo...
___
Przepraszam, że tak długo czekaliście ;c
Bardzo proszę o komentarze, ponieważ są one motywacją do pisania!
~Mad

niedziela, 23 lutego 2014

ROZDZIAŁ II

   Gapiłam się w czarną jak smoła ścianę domku numer 13. Powiedzmy, że to było "normalne", ale na to iż robiłam tę czynność zwisając głową w dół z mojego łóżka już nie ma w miarę pozytywnego określenia. Te negatywne... Znalazłabym ich kilka, ale jakby ktoś nagle wszedł do tego domku, zobaczył mnie zwisającą do góry nogami z miejsca, w którym   normalni ludzie śpią, jednocześnie mówiącą na głos przekleństwa to... Nie wiem co by sobie pomyślał, ale prawdopodobnie nie będzie to miłe. Dlaczego wnuczka Hadesa nie może być optymistyczne nastawiona, tylko wiecznie zakłada najgorszą odpowiedź? Odpowiedź jest prostsza niż mogło by się wydawać, my po prostu nie wierzymy w szczęście. Całkiem optymistyczne, co nie? Życie będąc spokrewnionym z bogiem umarłych, panem podziemia... No cóż, nie jest takie łatwe. Bycie herosem nie jest takie łatwe jak mogłoby się wydawać. Ciągłe treningi, walki, potwory... To wszystko zaczyna porządnie wkurzać. Rok w obozie, dwa lata... nie zazdroszczę całorocznym. Już jako dziecko musiałam tam jeździć i ćwiczyć szermierkę. Inni z okazji pierwszego dnia szkoły dostają coś fajnego, zabawkę czy coś w tym stylu, tymczasem ja dostałam czarną bransoletkę, która po oderwaniu zawieszki zamienia się w miecz ze stygijskiego żelaza. Tak, bardzo w stylu ojca... Jestem taką "córeczką tatusia", tylko, że w bardziej hadesowym stylu.
   Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Spróbowałam usiąść, co na szczęście mi się udało. Spojrzałam na, jak się okazało, James'a, który stał obecnie na środku pokoju jednocześnie trzęsąc się ze śmiechu. Nie wiedziałam dlaczego, bo przecież byłam pewna, że nie zdążył zauważyć jak zwisam niczym małpka ze swojego łóżka. Uniosłam brwi w geście pytającym.
- Mogę wiedzieć dlaczego jestem aż tak cholernie zabawna? - zapytałam siląc się na powagę. James był na twarzy cały czerwony...
   Może go troszkę opiszę? Wysoki, posiadający zniewalające niebieskie oczy i czarne włoski. Praktycznie w niczym nie przypomina sowich rodziców. Jedynie po Leo ma to, że próbuje poderwać każdą dziewczynę w obozie. No, może nie każdą... Tylko mnie nigdy nie zaprosił na randkę, a ta wiadomość była sama w sobie dość zadowalająca. Nie żebym miała coś do niego... Byliśmy nawet, w pewnym sensie, przyjaciółmi. Po prostu i tak bym odmówiła, a nie chciałam żeby łaził za mną jak skończony idiota. No, ale wracając do tematu, w niczym nie przypominał również matki... Kalipso. Tak, wiem, że to dziwne, ale kiedy wielka siódemka pokonała Gaję, Leo odnalazł drogę na wyspę. Chciał ją stamtąd zabrać, próbował wszystkiego, ale nie dał rady. No i tak się złożyło, że... Ekhm... Zrobili sobie dziecko. Naprawdę mu współczułam tego, że wychował się bez matki...
- No... Twoja fryzura bardzo... - powiedział tym samym zmuszając do zakończenia tego "opisu" jego jakże interesującej osoby. Biegiem wpadłam do łazienki i spojrzałam w lustro. Zdołałam usłyszeć wybuch śmiechu James'a, który i tak mnie zbytnio nie obchodził, ponieważ gdy zobaczyłam stan w jakim stanie są moje włosy szybo je rozczesałam i wróciłam do pokoju. Wspaniały Valdez leżał na podłodze zwijając się ze śmiechu.
- Mogę wiedzieć dlaczego mam ten zaszczyt widzieć ciebie w moim domku? - zapytałam, a ten wreszcie wstał z tej podłogi.
- Chejron chciał nas widzieć... - odparł otwierając drzwi.
- Nas? - uniosłam brwi.
- Mnie, ciebie, Jacksona i Cam - odpowiedział wręcz natychmiastowo na co ja się skrzywiłam. Niby cieszyłam się, że po raz pierwszy nie muszę tam iść, żeby dostać ochrzan, ale to, że ten idiota Jackson też ma tam iść nie powodowało u mnie jakiegoś przypływu radości. Camille Zhang lubiłam, ale jakoś nie specjalnie się widywałyśmy skoro była ona rzymskim herosem... Czasami tu przyjeżdżała, ale naprawdę rzadko.
   Po chwili dotarliśmy do Wielkiego Domu i usiedliśmy przy stole do ping-ponga. Chejron i Camilla już tam czekali, ale pan Jackson jak zwykle się spóźniał. Gdy Jake wreszcie dotarł (nawet Chejron myślał przez moment, że się zgubił) ja zdążyłam z nudów bawić się bransoletką.
- Nie wiem czy wiecie, ale jesteście tutaj z powodu przepowiedni... - zaczął centaur, ale nie dane było mu dokończyć.
- Tak, tak, wszyscy musimy jechać na tę misję... Oczywiście, że wiemy! - przerwał mu Jake, a ja, Cam i James spojrzeliśmy na niego jak na idiotę, którym według mnie był. Ten tylko przewrócił oczami, a ja prawie mu przywaliłam. Powstrzymało mnie jedynie to, że pół człowiek, pół koń którego hobby to prawdopodobnie opieprzanie mnie za wszystko, stał tuż obok.
- Nie, nie wiemy! - sprostowaliśmy jednocześnie razem z James'em, ale Cam wpatrywała się w Jake'a niczym w obrazek.
 - No więc kilka dni temu Rachel wygłosiła przepowiednię... O was. Tylko tyle zdążyła mi wtedy przekazać a później zasłabła. Następnego dnia miała to wyjaśnić, ale zniknęła... - Wyjaśnił Chejron. Przy ostatnim zdaniu spuścił głowę, jakby nadal w to nie dowierzał. - I nie. Teraz nie idziecie na żadną misję, musimy poczekać chociażby na wiadomość gdzie możemy szukać wyroczni...
- Czekać?! Powinniśmy już teraz ją szukać, a nie... - wykrzyknął Jake, ale postanowiłam mu przeszkodzić w dokończeniu, bo w przeciwnym razie wywołał by tu pewnie niezły zamęt, zwłaszcza, że był ulubieńcem Chejrona.
- Spoko, ty sobie przeszukaj cały świat, a ja na ciebie poczekam. Daj nam znać, kiedy wrócisz do obozu razem z ciocią Rachel, przecież to jest takie proste, zwłaszcza, że ona może być teraz wszędzie... - dopiero zaczynałam się rozkręcać, a James i Cam już przytulali podłogę ze śmiechu.
- Ale ojciec James'a już próbuje nam pomóc ją jakoś namierzyć, Annabeth też myśli nad tym co może być w przepowiedni i Nico próbuje czegoś się dowiedzieć od umarłych, a nawet samego Hadesa... -przerwał Chejron, a ja i James patrzeliśmy na niego jakby był niedorozwinięty umysłowo.
- To on wiedział?! - wykrzyknęłam jednocześnie z synem Valdez'a.
- Tak... Ale oni nie mieli wam nic mówić, jeszcze nic dokładnie nie wiemy ale mamy przypuszczenia, że zaginięcie Rachel jest jakoś związane z przepowiednią... Tymczasowo po prostu powinniście doskonalić szermierkę i zwyczajnie się zachowywać, ale prawdopodobnie zostaniecie wysłani na misję kiedy już będziemy wiedzieć więcej. - wyjaśnił centaur, a my wróciliśmy do swoich domków. 
   Jakiś czas później zjadłam kolację, jak zwykle siedząc sama przy stole domku Hadesa. Można do tego nawet przywyknąć. Kiedy wracałam już z pawilonu jadalnego i miałam pójść do domku numer 13 postanowiłam zajrzeć wcześniej na arenę. Pięć minut później znęcałam się nad manekinem, z moim mieczem w ręku. Ciełam i atakowałam nawet nie wiedząc dlaczego to robię. Nie czułam nawet lekkiego zmęczenia, mimo że normalny heros już dawno siedział by wycieńczony, próbując odzyskać siły.
   Usłyszałam zbliżające się kroki, więc spojrzałam na osobę, która zmierzała teraz w moim kierunku. James jak zwykle usiadł na ziemi przypatrując się moim ruchom. Nie przejęłam się zbytnio jego obecnością, więc nadal próbowałam wykończyć tego manekina, który jakimś nikomu niewiadomym sposobem zdołał mnie porządnie wkurzyć. Kiedy już skończyłam opadłam na ziemię obok niego i nagle zapominając gdzie jestem oddałam się w objęcia Morfeusza.
___
Tak! Napisałam coś dłuższego!
Rozdział jest, mam nadzieję, że się spodoba ^^
Jeśli czytacie to proszę o komentarze! 
~Mad

sobota, 15 lutego 2014

ROZDZIAŁ I

   Usiadłam na końcu autobusu. Jak zwykle. Siadałam tam zawsze kiedy jechałam do obozu. Jakoś zdołałam nawet polubić samotność. Tak, ja Bianca di Angelo prawdopodobnie zostanę starą panną z duchami. Niestety... Jeśli jesteś spokrewniona z Hadesem gadanie z umarłymi masz już w pakiecie. Ale były też plusy, domek numer 13 w którym zawsze mieszkałam był całkowicie na moją własność. I tutaj prawdopodobnie pozytywy się kończyły... Minusów za to było tyle, że gdybym dziś zaczęła, skończyłabym za trzy dni. Pierwszym była z pewnością samotność. No cóż, życie będąc wnuczką Pana Podziemi łączyło się z byciem forever alone'm. Jeden raz ostałam walentynkę, trzy lata temu. Martin, uczeń z wymiany jeszcze nikogo nie znał więc wysłał kartki wszystkim. Oznaczało to, że dostałam w życiu tyle walentynek ile Alice Stoll. Była to delikatnie mówiąc, gruba 12-latka, która nosiła okropne okulary, a jej twarz była cała w ohydnych pryszczach. Będąc nadal szczera mogę dodać, że zasłużyła na ksywkę "świnka Piggy", ale i tak znalazłabym parę lepiej pasujących określeń. Pozostając jednak damą wolę ich nie wypowiadać.
   Ze znudzeniem obejrzałam zawartość plecaka, który często nosiłam ze sobą. Znalazłam tam jedną butelkę jakiegoś soku jabłkowo-miętowego, kilka Snickers'ów, Mars'ów i innych batonów, parę czekolad, paczkę żelków aż wreszcie natknęłam się na słuchawki oraz mój odtwarzacz MP3. Wzięłam jeszcze jakąś książkę, wcześniej włączając moją ulubioną piosenkę tak głośno, że ledwo docierały do mnie własne myśli.
*
   Obudziłam się kiedy ktoś szturchnął mnie w ramię. Zdziwiło mnie to, ponieważ jako wnuczka Hadesa byłam zazwyczaj omijana szerokim łukiem. Spojrzałam na swojego "prześladowcę"z chęcią mordu w oczach. No tak... Może to i trochę dziwne, ale... Bogowie! On nie dał mi się wyspać! Jak kiedyś wybuduję własne państwo i zostanę w nim królową, ludzie będą mieli tam zakaz budzenia innych! A jeśli ktoś zaryzykuje i to zrobi, będzie musiał dostać dożywocie w więzieniu.
No więc przede mną stał wysoki, czarnowłosy chłopak, o szarych oczach dziecka Ateny. Miał na sobie zwykły, niebieski T-shirt, ale nawet on dodawał mu uroku. Jakieś, na oko pierwsze, lepsze dżinsy i czarne adidasy. Szczerze? Gdyby nie oczy nigdy nie przeszło by mi przez myśl, że ten chłopak może mieć coś wspólnego z Ateną. Sposób w jaki się poruszał, wygląd (tylko nie te cholerne gałki oczne)... To wszystko wyglądało jakoś inaczej.
- Mogę usiąść? - zapytał a ja spojrzałam na swoje nogi. Siedziałam - a właściwie leżałam - na dokładnie 3 miejscach. Spróbowałam zrobić to bardziej po ludzku, a chłopak usiadł obok mnie.
- Jake Jackson - przedstawił się z taką miną, jakby oczekiwał, że zaraz się przed nim ukłonię. Zaraz... Jackson?! Ledwo powstrzymałam się od prychnięcia. Jak widać, pani i pan bohater postanowili choć raz wysłać synka do Obozu Herosów. Rodzice mi o nich opowiadali... A właściwie to tylko Thalia. Tata jakoś wolał unikać tego tematu. Wiedziałam, że obwiniał wujka Percy'ego o śmierć swojej siostry, ale już minęło tyle lat, że powinien mu wybaczyć! Bianca di Angelo... To po niej mam to imię. Nawet nie wiem dlaczego tata mnie tak nazwał... Pewnie nadal mu jej brakuje, a zawsze mówi, że jestem do niej podobna. Ale, wracając do tematu. Cała rodzinka Jackson odwiedziła nas raz odkąd się urodziłam, ale byłam pewna, że już wcześniej stracili ze sobą kontakt. Mama odeszła z łowczyń Artemidy, Percy i Annabeth się pobrali itd. No wiecie, moi rodzice wzięli ślub i jakoś żyli dalej. Reszta też sobie chyba radzi... Znów się pogubiłam. Kiedy Percy Jackson i reszta bohaterskiej rodzinki postanowili nas odwiedzić mój wspaniałomyślny tatuś cały czas siedział fochnięty. Czasami zachowuje się jak jakaś nastolatka, mimo że teoretycznie ma prawdopodobnie ze 100 lat.
- Bianca di Angelo - powiedziałam próbując naśladować ton jego głosu. Gdy to powiedziałam Jake wytrzeszczył oczy. Jakiś czas później dojechaliśmy do Obozu Herosów. Każde z nas milczało, a ja byłam z tego nawet zadowolona.
*
   Wszyscy siedzieliśmy w pawilonie jadalnym kiedy usłyszeliśmy głośny huk. Każdy zerwał się ze swoich miejsc żeby to zobaczyć, a niektórzy nawet zaczęli wyciągać miecze i sztylety. Gdy wszyscy już staliśmy przygotowani do walki zobaczyliśmy "winowajcę".
   James Valdez wleciał w tym momencie do obozu. Tak. Wleciał. Ten to ma przywileje... Może sobie latać spiżowym smokiem, a mnie nie wolno mieć rybki! I gdzie tu sprawiedliwość?! No ale po tym jak James skończył to swoje "wejście smoka", zaczął się przymilać do jednej z córek Afrodyty.
- Idę się pociąć... mydłem - mruknęłam i się odwróciłam aby pójść do domku Hadesa. Zdążyłam jeszcze usłyszeć wywołaną przeze mnie salwę śmiechu.
___
Wiem, że krótki ale jakoś nie miałam weny do dłuższego!
Proszę o komentarze!
~Mad